Krzysztof Stanisławski
Ironmen
Zbigniewa
Frączkiewicza
Cykl Ludzie z żelaza Zbigniewa Frączkiewicza to jeden z
najważniejszych cyklów rzeźbiarskich,
zrealizowanych w Polsce w ostatnich
dwóch dekadach.
Jeden z najbardziej oryginalnych i monumentalnych.
Nie bez
kozery przynajmniej jeden z Ludzi znajduje się na każdej ważniejszej wystawie
polskiej rzeźby współczesnej
(np. w Centrum Rzeźby Polskiej, Orońsko),
w
każdym poważniejszym opracowaniu na ten temat.
Cykl został, jak dotąd,
pokazany m. in. w Mainz, Hanowerze, Fellbach, Worpswede i Karlsruhe (na zdjęciu)
w Niemczech,
w jednym z centralnych miejsc Hofburgu w Wiedniu, a w kraju: m.
in. w Górach Izerskich (jedna z najciekawszych realizacji),
oraz w Toruniu,
Łodzi, Sopocie, Bydgoszczy, Gorzowie Wielkopolskim, Legnicy itd." LUDZIE Z ŻELAZA
"
,, PROTOTYP ''
( Karkonosze - Izerskie
Garby akcja UMARŁYM LASOM - 1989 )Wieś Czerniec
k/Lubina , żeliwo, wys.50cm, 1978
" ŻELAZNY CZŁOWIEK
"
,, LUDZIE Z ŻELAZA ''
Autor przy realizacji
modelu glinianego. Chocianów 1984WIEDEŃ 1996 -
Volksgarten
IZERSKIE GARBY 2
(1993)
CHOCIANÓW - ODLEWNIA
Figury powstają w łoskocie, żarze i dymach odlewni w Chocianowie, w
technologii nad wyraz prymitywnej,
przypominającej XIX-wieczne huty, w
obecności artysty, dla którego akt zalewania form przezeń przygotowanych stanowi
akt niemal demiurgicznego misterium,
silnie przez niego przeżywanego. Ludzie
są odlewani w częściach - chropowatych i nieforemnych,
celowo
nie cyzelowanych, niezbyt dopasowanych jedne do drugich i łączonych przy pomocy
grubych śrub.
Ludzie z żelaza powstają w efekcie produkcji seryjnej: głowy,
ręce, nogi, głowy, ręce.
Te skręcane mutrami golemy stoją na szeroko
rozstawionych nogach z rękami wyciągniętymi wzdłuż tułowia,
z ledwo
ukształtowanymi korpusami, z zaciętymi żelaznymi twarzami.
Ustawiają się
jedne za drugimi lub obok siebie, patrzą w pustą przestrzeń,
krzyczą.
FILM https://youtu.be/B_ObHKAEF_s
EKSPOZYCJA PRZY
MOLO
AKCJA GRUPY K.DZIEMASZKIEWICZA W PGS SOPOT (
1995)
Dla Frączkiewicza Ludzie z
żelaza to twory zdegenerowane przez cywilizację i przemysł.
To summa jego
doświadczeń pracy w zakładach przemysłowych Polski południowej,
to summa jego
przemyśleń dotyczących kondycji ludzkiej.
To także figuralne, groźne memento
artysty współczesnego - nieobojętnego wobec rzeczywistości.
Jak zgromadzenie
świadków tragedii naszej ery żelaznej stanęli na kamiennym garbie Gór
Izerskich,
w części Karkonoszy całkowicie niemal zniszczonych wyziewami
przemysłowego trójkąta polsko-NRDowsko-czeskiego,
pozbawionych drzew i
wszelkiej roślinności. Świadków wielkiej katastrofy ekologicznej w środku
Europy,
ustawionych na rumowisku kamieni.Wyłonili się o brzasku o 6.20 rano w
lecie 1993 r.,
dobitnie akcentując swą wyniosłość w beznadziei pustej,
jałowej kamiennej pustyni, stawiający czoło porywistemu wiatrowi.
W filmie
video nakręconym przez Frączkiewicza Ludzie z żelaza niemal wtapiają się w
surowy krajobraz.
Są piękni i niewzruszeni. Są na miejscu klęski natury i
braku kultury.
Sami w obliczu zimnego słońca brzasku i wobec kamery
artysty.
Później, gdy zostają ustawieni w mieście - np. w Toruniu (w centrum,
wzdłuż deptaka spacerowego)
czy w Łodzi (również w centrum, w pasażu
handlowym) lub na molo sopockim zgromadzenie Ludzi Frączkiewicza zyskuje nowy
kontekst.
Obok nich przewijają się tłumy ludzi, przechodniów, zwykle niemal
ich nie dostrzegających. Przynajmniej w pierwszej chwili...
Multiplifikując
swojego Człowieka z żelaza artysta zdaje się ostrzegać przed postępujacą
uniformizacją i degradacją człowieka naszych czasów.
Ta oczywistość, która
nikogo nie zaskakuje, gdy formułujemy ją za pomocą słowa czy
np. obrazu
filmowego lub telewizyjnego, w przypadku takiej realizacji jak 15-częściowy cykl
rzeźb monumentalnych Ludzi z żelaza oddziałuje bardzo ostro, wręcz
wstrząsowo.
Przeciętny odbiorca zderzony z Ludźmi, czy to w centralnym pasażu
miasta, czy w galerii,
jest przede wszystkim zaskoczony. Nie pozostaje
obojętny.
Żelazo go przeraża - swoją topornością, brzydota i rdzą, skala
rzeźb - onieśmiela, dosłowność przedstawienia - obraża.
Ludzie z reguły
odrzucają Ludzi z żelaza jako nieestetyczne twory, bastardy sztuki, które mają
czelność robić wrażenie i krzyczeć. W milczeniu.
Ludzie woleliby nie patrzeć
na Ludzi z żelaza, bo przyzwyczaili się, że sztuka bywa piękna.
Była. W XX
wieku tę wartość artyści zakwestionowali najmocniej i to na samym początku.
W
ostatnich latach tego stulecia publiczność wciąż nie chce się z tym
pogodzić.
Otwartą kwestią pozostaje tylko czy to problem publiczności, czy
sztuki.
Frączkiewicz nie chce rozstrzygać tego problemu, chociaz
symptomatyczne jest powstanie jego Człowieka z aluminium,
który jest bardzo
estetyczny i błyszczący (mimo że pochodzi z tej samej formy, co
Żelaźni).
Frączkiewicz z uporem dostawia kolejne swoje figury - świadków
epoki.
Ich żelazne (aluminium było tylko próbą) szeregi zapełniają coraz
większą przestrzeń. Powoli stają się tłumem.
Rzeźby Frączkiewicza wszędzie
wzbudzały zdecydowane reakcje widzów i mediów.
Szokowały, ale i zjednywały
sobie zwolenników. W kategoriach artystycznych,
ale i obyczajowych, a nawet
religijnych czy politycznych, co wprowadzało te dzieła sztuki w
konteksty,
których artysta ani nie chciał, ani nie mógł założyć czy tylko
przewidzieć.
Tym samym stał się Frączkiewicz za sprawą swoich Ludzi z żelaza
Świętym Sebastianem polskiej sztuki współczesnej,
Sebastianem z żelaza (no
może tylko na użytek tego tekstu).
Na wystawie w sopockiej PGS przed trzema
laty pokazowi nagich mężczyzn z żelaza towarzyszył występ
nagich tancerzy z
grupy Krzysztofa Dziemaszkiewicza, do dziś wspominany z dreszczykiem
emocji.
Figurom ustawionym na molo jedni nakładali w nocy prezerwatywy na
żelazne członki, inni (inne?) zaś... odkręcali je.
Czyż mieliśmy do czynienia
z wyrazem entuazjazmu nocnych kolekcjonerów sztuki współczesnej?
Zupełnie nie
zrażony posmakiem skandalu związanym z pokazem Frączkiewicza
Prezydent Sopotu
Jan Kozłowski chciał zamówić jedną lub dwie figury od artysty,
aby umieścić
je w którymś z ważnych zakątków Sopotu, które wszak miało być "miastem
artystów".
Ostatecznie nie doszło do realizacji tego pomysłu, skadinąd bardzo
dobrego.
Nie pamiętam dobrze, czy chodziło o kwestie finansowe związane z
dość - w końcu - kosztownym projektem,
czy też o brany pod uwagę aspekt
małomiasteczkowej troski o tzw. wartości i ochronę moralności,
na straży
której stała (i do tego stania ograniczając się w swojej działalności) część
radnych.
W rezultacie nie ma ironmen w Sopocie.
Zrealizowano pomysł
umieszczenia na stałe w otoczeniu miejskim wybitnych rzeźb Zbigniewa
Frączkiewicza w Gorzowie Wielkopolskim,
mieście cztery razy większym od
Sopotu, choć na pewno nie tak pięknym i wyrobionym,
gdzie dzięki ofiarności
prywatnego sponsora jeden z Żelaznych ludzi stanął na rynku.
Cieszył się tak
dużą popularnością, że szybko stał się symbolem miasta,
zyskując znamienną
nazwę Świństera.
Gdy obok rzeźby przechodziły procesje z pobliskiego
kościoła, zasłaniano go workiem,
przechodzące mino matki zasłaniały oczy
córkom, a dziadkowie wnukom,
zaś zmieniające się władze samorządowe
podejmowały wciąż nowe uchwały pro- lub antyświństerowskie.
Po kolejnej
zmianie władzy, na jakiś czas umieszczono rzeźbę w miejskim magazynie, rzekomo,
by poddać ją konserwacji.
Udało się uchwalić powrót na stałe
miejsce.
Jednak na dzień przed powrotem na rynek została zniszczona silnymi
uderzeniami siekiery.
Przez szaleńca - wielbiciela lub wroga sztuki
współczesnej, przez skrajnego fundamentalistę,
występującego w odrobie
dobrych obyczajów gorzowskich, przez anty- lub prokomunistę,
który tym czynem
chciał zaszkodzić którejś ze stron samorządu lub na odwrót? Przez
szaleńca?
Czy może przez szarego obywatela, który odbierał dzieło sztuki
współczesnej przez jej odrzucenie?
Na nieszczęście jest to udziałem odbioru
prawie całej sztuki współczesnej,
która jednak (dla własnego bezpieczeństwa i
spokoju ducha szarego obywatela)
najczęściej zamykana jest w galeriach,
różnego rodzaju centrach i muzeach sztuki nowoczesnej.
Cóż jednak, gdy staje
na ulicy, wystawiając nerwy obywateli na tak silną próbę?
To prawda, że
dzieło sztuki rzadko wzbudza dziś w naszym, demokratyczniejącym i wkraczającym
do Europy kraju,
takie emocje i reakcje. Dzięki Bogu. Na szczęście nie można
jeszcze mówić o masowości zjawiska.
Artyści, śpijcie spokojnie. Póki co.
Swoja drogą, ciekawe, jakie są konsekwencje tego gorzowskiego czynu?
Czy
zostały uznane za kryminalne? Być może odbędzie się lub odbył proces sądowy
gorzowskiego Herostratesa.
Wiadomo na razie, że sponsor figury zamierza
zebrać fundusze na jej rekonstrukcję i ponowne ustawienie na rynku.
Nie wiemy
jednak, jak postępuje zbiórka, być może zebrano już na odlew rzeźby poniżej pasa
lub może tylko powyżej ud.
Natomiast autor, do żywego poruszony całą sytuacją
(trudno się dziwić) oświadczył,
że rozważa możliwość opuszczenia Polski.
O
ile wiem, na razie nie doszło ani do restytucji Świństera, ani emigracji jego
autora.
Właśnie trwa wystawa Ludzi z żelaza w warszawskiej Galerii
Rzeźby,
a wkrótce kilkunastoczęściowy cykl wyjedzie do Berlina. W Warszawie
figury zamknięto w galerii,
być może dla ich bezpieczeństwa, w obawie przed
szaleńcami wszystkich maści,
oraz z chęci przypomnienia, że chodzi o rzeźby,
o sztukę,
do której powinno się podchodzić raczej uzbrojonym w myśl,
refleksję, nie zaś siekierę czy śrubokręt.
Warszawa, kwiecień
1999